Zmiażdżona przez śmierć

2014-11-12 15:03:30(ost. akt: 2014-11-12 15:21:35)

Autor zdjęcia: sxc.hu

Po tym, jak cierpiąca na nieuleczalnego raka mózgu 29-letnia Brittany Maynard poddała się medycznie wspomaganemu samobójstwu, jej bliscy oświadczyli, że był to jej dobrze przemyślany i świadomy wybór i że wybrała umieranie z godnością. „Odeszła tak, jak chciała: spokojnie, we własnej sypialni, w ramionach tych, których kochała” ‒ jak można przeczytać w wydanym oświadczeniu.
Nie ulega wątpliwości, że pierwszym uczuciem, jakie się odczuwa przyglądając się losowi Brittany, jest głębokie współczucie. Wiadomość, że zdiagnozowanie nieuleczalnego guza mózgu, który nieuchronnie spowoduje śmierć w bliskim czasie, przewartościowuje każde życie. Bezradność otoczenia przysparza dodatkowych cierpień. Zazwyczaj jednak ta fala współczucia uruchamia nie tylko konkretną pomoc, jeśli taka jest konieczna, ale także dodaje sił, zarówno rodzinie, jak i samej osobie chorej, które pozwalają zmierzyć się z nadchodzącym ostatecznym wyzwaniem. Ludzka obecność i fachowa wiedza medyczna sprawiają, że człowiek potrafi przeżyć swoje życie do końca w miarę bez bólu i z godnością.

W tym wypadku narracja medialna jest jednak zupełnie inna. Określanie samobójczej śmierci Brittany jako „umieranie z godnością” zdaje się sugerować, że kto odrzuca samobójstwo i zgadza się na naturalną śmierć, umiera pozbawiony tej godności, że takie umieranie, poprzedzone nierzadko utratą świadomości i długą agonią, jest niegodne człowieka. Czy zatem czyn Brittany powinien zostać uznany za akt odwagi wobec nieuchronności śmiertelnej choroby, wręcz za chwalebne zwycięstwo? Szukając odpowiedzi na to pytanie nie sposób nie sięgnąć do słów Jana Pawła II z encykliki „Evangelium vitae”: „[…] na płaszczyźnie kulturowej zaznacza się […] wpływ swoistego prometeizmu człowieka, który łudzi się, że w ten sposób może zapanować nad życiem i śmiercią, ponieważ sam o nich decyduje, podczas gdy w rzeczywistości zostaje pokonany i zmiażdżony przez śmierć nieodwracalnie zamkniętą na wszelką perspektywę sensu i na wszelką nadzieję” (EV 15). Brittany nie wygrała tej bitwy. Wybierając śmierć w imię wolności i prawa do samostanowienia, dokonała ostatecznego zamachu właśnie na swoją wolność, bo ta została unicestwiona wraz z nią samą. Jedynie Bóg jest w stanie osądzić, ile w tym autodestrukcyjnym akcie było lęku i desperacji, ile wpływu otoczenia, ile mentalności gloryfikującej samostanowienia aż do autodestrukcji, a ile klarownej decyzji odrzucenia Bożego daru życia wtedy, gdy stawia ono wysokie wymagania.

W tej całej historii istotny jest jeszcze jeden istotny element. Fakt, że kilkuminutowe nagranie Brittany, na którym dzieliła się zamiarem dokonania samobójstwa, obejrzało dziewięć milionów internautów, pozwala przeczuwać, jak silny wpływ ma jej śmierć na dyskusję na temat legalizacji eutanazji na całym świecie. Brittany, która współpracowała z organizacjami promującymi poszerzenie prawa do eutanazji i wspomaganego medycznie samobójstwa na te stany w USA, gdzie te działania są jeszcze zakazane, stała się świadomą aktywistką promującą eutanazję. Dochodzi przy tym do głosu nowy silny akcent. Zazwyczaj jako koronny argument za legalizacją eutanazji wysuwano właśnie współczucie wobec nieznośnego bólu. Chociaż tu także jest o nim mowa, to jednak nie on jest główną przyczyną samobójczej śmierci Brittany. Nie jest nim także w pierwszym rzędzie lęk przed jego nadejściem. Brittany nie jest przykuta do łóżka, nie doświadcza wielkich cierpień, a jedynie mierzy się w myślach z ich możliwym nadejściem. Na pierwszy plan wysuwa się natomiast autonomiczna wola decydowania o własnej śmierci w czasie, który się samemu wybiera. Powodem takiej decyzji nie musi być wcale fizyczny ból, bo przecież psychicznie chorzy cierpią równie mocno. I nie tylko oni. Czyż utrata sensu życia, również, jeśli nie jest powiązana z jakimkolwiek odczuwalnym bólem, nie miałaby być dla konkretnej osoby wystarczająco ważną przyczyną, by zakończyć życie? W ten sposób drzwi do legalizacji eutanazji, raz uchylone poprzez fałszywe współczucie, zostają szeroko otwarte dla respektu wobec decyzji o samounicestwieniu. W świetle losu Brittany jedno wydaje się pewne: świat, w którym godność mierzona jest decyzjami samobójczymi, a społeczeństwo, zamiast pomocy każdemu choremu w przeżywaniu jego życia aż do jego kresu, oferuje osobie zamierzającej popełnić samobójstwo odpowiednie ramy prawne i medyczne środki oraz „życzliwe” towarzyszenie w jego dokonaniu, staje się światem wrogim życiu. Oblicze takiego świata nosi wyraźne rysy cywilizacji śmierci.

Ks. Marian Machinek MSF


Źródło: Gazeta Olsztyńska